Aktualności - Słowo na niedzielę 17.08.2025

2025-08-16

Słowo na niedzielę 17.08.2025

Kochani

Dzisiejsze Słowo Boże mówi o nadziei, ale nie o tak zwanej nadziei, która jak mówi przysłowie – jest matką głupich. Chodzi o prawdziwą nadzieję – cnotę Bożą i Pan Jezus dzisiaj uczy nas jak odróżniać nadzieję płonną od prawdziwej nadziei. Prawdziwa nadzieja to nie są różowe okulary, to nie jest oczekiwanie na happyend. Gdybyśmy zajrzeli do ksiąg biblijnych uważnie, to zauważymy że wiele nie kończy się szczęśliwie. Księga Rodzaju kończy się niewolą egipską, Księga Wyjścia kończy się tym, że Mojżesz nie doszedł do celu wędrówki – do Ziemi Obiecanej. Dzisiaj słyszymy o proroku Jeremiaszu: ani Księga Królewska, ani Kronik, ani księga Jeremiasza nie kończą się szczęśliwie, bo opisują upadek Jerozolimy i niewolę Babilońską. Łezka nam się kręci w oku nad prorokiem Jeremiaszem, tak jak podczas sceny kiedy wieszali Janosika albo przedstawiali pogrzeb Pana Wołodyjowskiego. Młodsze pokolenie, które płakało po Mufasie też wie, że wielkie dzieła nie muszą kończyć się sukcesem i szczęściem i nie wszyscy w realnym świecie żyją długo i szczęśliwie. W czasach Jeremiasza maleńkie i słabe królestwo judzkie było jak między młotem a kowadłem między Egiptem a Babilonią, tak jak my dzisiaj w Polsce między Wschodem a Zachodem. Oczywiście Judejczycy marzyli o dawnej świetności, tak jak i my: u nas się mówi o Polsce od morza do morza a tam się mówiło o kraju od rzeki Eufrat do Nilu. Kiedy ludzie w różowych okularach snuli marzenia o wielkości Izraela, Jeremiasz z polecenia Bożego głosił: gwałt i ruina! To tak jakby u nas ktoś głosił, że nic z nas nie zostanie. Ludzie na Jeremiasza gwizdali, wyśmiewali, prorok załamywał się i nie chciał głosić klęski, ale wtedy trawił jego wnętrze jakby ogień i musiał mówić. Kiedy mówił, że świątynia zostanie zburzona, kapłan kazał go ubiczować i zakuć w dyby w bramie, tak żeby każdy mógł prorokowi napluć w twarz, a na koniec o mało nie zginął trzymany po szuję w błocie przez wiele dni. Kiedy wszyscy wokoło mówili trochę jak Maryla Rodowicz: jeszcze będzie weselej i mądrzej, prorok wołał, że nie będzie. Nie będzie sukcesu, Egipt nie przyjdzie z ratunkiem, los się nie odwróci, upokorzmy się przed Panem. Te słowa brzmią także w dzisiejszej Ewangelii, Pan Jezus mówi: nie będzie sielanki, nie będzie zawsze pokoju i zgody, nie jest jak hippis, który głosi tak zwany pokój. Pan Jezus przyszedł rzucić ogień na ziemię i bardzo pragnie to znaczy „ma nadzieję”, żeby on już zapłonął.

Waldemar Łysiak napisał kiedyś takie opowiadanie o zaginionym legionie: Kiedy Cesarstwo Rzymskie chyliło się już ku upadkowi, kończyła się starożytna świetność, a wśród chaosu wędrówki ludów i wśród najazdów barbarzyńców rodziło się w bólach Średniowiecze, szlachetni i wartościowi Rzymianie tęsknili za dawną świetnością swojego kraju. W mieście Rzym zaczęły krążyć legendy o tym, że jeszcze nie wszystko stracone, bo podobno gdzieś rozległej Europie jest jeszcze jeden, ostatni rzymski legion, zdyscyplinowany i posłuszny, który jeszcze trzyma wokoło siebie resztki porządku i rzymskiego pokoju (Pax Romana). Zebrali się więc zacni Rzymianie i wyruszyli, żeby szukać tego legionu. Była to zwarta grupa, posłuszna przywódcy, do której przyłączało się wielu Rzymian z rodzinami, żeby iść i znaleźć ten ostatni legion, przy którym jeszcze jest jak dawniej. Kiedy tak szli przez góry i doliny, obozowali to tu, to tam, napotykali tylko ślady obozowisk i ludzi opowiadających legendy o ostatnim legionie, który gdzieś tam ruszył, ale nie do końca wiadomo gdzie. W końcu trafili na człowieka, który obiecał, ze zaprowadzi ich tam gdzie są ślady obozowiska legionu i po tych obozowiskach i śladach na pewno odnajdą spełnienie swojej nadziei. Jakież było zdziwienie licznej i uporządkowanej grupy Rzymian, że wskazano im ślady ich własnego obozowiska. Żadnego cudownego legionu nie było, a jeśli był, to byli nim oni sami. I do nich przyłączali się kolejni ludzie.

Chcemy dzisiaj razem z Panem Jezusem zająć stanowisko pomiędzy naiwną nadzieją na gruszki na wierzbie a krakaniem i roztaczaniem czarnych wizji. Nadzieja to nie różowe okulary ani nie czarne okulary. Nadzieja to są Boże okulary, przez które wszystko nie jest weselsze ani gorsze, lecz zupełnie inne: święte, nadprzyrodzone. Kiedy większość ludzi spodziewa się wymarzonego zwycięstwa, a inni widzą tylko porażkę, pielgrzymi nadziei widzą spełnienie się Bożego Słowa: tak miało być i nie musi być inaczej, Bogu nie potrzeba ludzkiego sukcesu i jakieś globalnej wioski. Rok Jubileuszowy poświęcony nadziei polega na tym, żeby choć raz skosztować jak smakuje nie sukces czy porażka, ale zbawienie: w łasce odpustu zupełnego doświadczamy przedsmaku nieba, a kto raz tego zasmakuje, ten już zawsze będzie pragnął tylko tego i nie przerazi go rozłam ani ruina.

Bóg mówi, że gdzie dwaj albo trzej zgromadzą się w Imię Moje, tam ja będę pośród nich. Nasza przyszłość będzie to przyszłość małych wspólnot zawiązanych w imię Boga. Będzie to przyszłość spod znaku Jonasza: gdzie inni będą widzieć tylko śmierć, wierzący w tym samym będą widzieć zadatek nowego życia i pierwszy blask zmartwychwstania. Gdzie inni będą widzieć płonący ogień i zniszczenie, pielgrzymi nadziei widzą Królestwo Boże rozchodzące się po świecie jak iskry po ściernisku. Kiedy inni widzą rozłamy i barykady, pielgrzymi nadziei cieszą się, bo widzą po której stronie barykady stanąć wraz z Chrystusem – tam na pewno jest światło, życie i zmartwychwstanie.

 

Ks dr Bartłomiej Krzos.