Aktualności - Słowo na niedzielę 11.06.2023

2023-06-10

Słowo na niedzielę 11.06.2023

Kochani

Trwamy w pełnej uwielbienia oktawie Bożego Ciała. Pan Bóg już nie tylko czeka na człowieka, ale sam wychodzi do nas. Co więcej jeszcze może zrobić? W Oktawie Bożego Ciała przychodzi nam na myśl stara piosenka Skaldów: „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”. Kiedy człowiek patrzy na otaczający nas obecnie świat i piękno przyrody w jej rozkwicie a do tego w tym otoczeniu przychodzi do nas Bóg, to zdają się brzmieć na nowo słowa proroka Ozeasza: „Cóż ci jeszcze mam uczynić, żeby dowieść mojej miłości?” Nasze ludzkie uczucia w porównaniu z Bożą miłością są jak mgła poranna i obłoki o świcie względem słońca, które wschodzi i świcie. Dlatego Pan Bóg decyduje się, żeby wykonywać ku nam kolejne kroki i zapowiada: „chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, bardziej poznania Boga niż całopalenia”. Zastanówmy się, co oznaczają te słowa i jak opacznie bywają rozumiane.

Na pierwszy rzut oka można sądzić, że Pan Bóg wymaga bardziej miłości czyli dobroci niż ofiary czyli kultu, a więc wielu szybko wyprowadzi wniosek, że wystarczy nie zabijać, nie kraść i żyć tak jak się umie (bo tacy ludzie najczęściej określają się mianem „dobrych”) a już żadna religia, modlitwa, a tym bardziej praktyki i sakramenty nie są potrzebne: toć Panu Bogu milsza dobroć niż nieszczera modlitwa. Tymczasem prawdziwe znaczenie wołania Bożego jest inne. Otóż w Starym Testamencie ludzie uważali, że można się Panu Bogu wypłacić za grzechy ofiarami z baranków i cielców, to znaczy, że można obmyć grzechy ludzi krwią ofiar ze zwierząt. Taka była też ofiara Pana Jezusa i od Jego czasów my co prawda nie musimy już składać w ofierze baranków i cielców, ale i tak są potrzebne ofiary z naszych cierpień i trudów oraz ofiary Mszy Świętej, na której Pan Jezus składa ofiarę w konkretnej intencji, o jaką się poprosi. Pan Jezus patrzy na to inaczej. W Ewangelii św. Jana mówi, że życia nikt mu nie odbiera tylko On sam je dobrowolnie oddaje. Boga nie można zabić, a Pan Jezus jest Bogiem-Człowiekiem. Można tak sądzić, że trzy godziny, które cierpiał na krzyżu i wszystko, co wycierpiał wcześniej, dopuścił na siebie tylko z dobrej woli. Dlaczego więc taka ofiara i takie cierpienie? Otóż dlatego, żeby poruszyć ludzkie serca.

Św. Jan Paweł II w Encyklice o Bożym Miłosierdziu napisał, że istnieje takie uczucie, które polega na bardzo głębokim poruszeniu wnętrza człowieka, wnętrza, które Biblia nazywa różnie: „łonem”. „nerkami”, „sercem”. To ostatnie określenie najbardziej się przyjęło i jest nam najbliższe. Chodzi o głębokie i mocne poruszenie wnętrza, całej duchowej strony człowieka, aż do momentu, kiedy nastąpi w nim radykalna zmiana. Takie poruszenie wnętrza litością nad cierpieniem, złem, upadkiem, ogólnie nad jakąś słabością, nazywa się miłosierdziem. W języku polskim miłosierdzie oznacza tyle, że serce staje się miłe, a więc dobre i miękkie. W łacinie misercordia oznacza dosłownie, że serce staje się słabe, mizerne, zmieniające się, topniejące, poruszone, drżące nad słabością. Bóg przez usta Proroka Ozeasza woła, że nie chce mnożenia ofiar, dodawania jednej do drugiej. Chce poznania tego, co Bóg uczynił dla człowieka. Chodzi o tak dogłębne poznanie Bożej miłości do człowieka, żeby aż dotknęło głębi serca, poruszyło je, zmieniło, rozmiękczyło, przemieniło na zupełnie inne: z kamiennego na wrażliwe.

W dzisiejszej Ewangelii mamy opis powołania celnika Mateusza. Czym musiał charakteryzować się taki celnik w czasach Chrystusa? Nie musiał mieć smykałki do biznesu, bo po prostu zbierał pieniądze. Miał oddać konkretne sumy Rzymianom, a to co zostało, mógł zabrać dla siebie. W jego interesie leżało, żeby zedrzeć wszystko, co się tylko dało, bo te sumy dla Rzymian też były wysokie. Jedyną „umiejętnością” celnika musiała być odporność na ludzką biedę, łzy krzywdzonych matek i wdów, ograbianych biedaków i głodnych dzieci. Gdyby się zlitował nad jednym zaraz musiałby się litować nad wszystkimi. Cechą celnika było twarde serce, a więc całkowicie niemiłosierne – zupełne zaprzeczenie miłosierdzia. Pan Jezus powołuje właśnie takiego człowieka, żeby zmienić jego serce. Scena ta nie rozgrywa się w świątyni ani w synagodze – prawdopodobnie celnik tam nie chodził. Rozgrywa się przy ruchliwej ulicy, dokładnie tak jak procesja Bożego Ciała. Chrystus Pan w swoim ciele przechodzi główną ulicą Kafarnaum i zagląda w okienko komory celnej. Tak samo dzisiaj przechodzi głównymi ulicami miast i wsi i zagląda w nasze małe celnicze okienka. Nie chodzi tylko o nasze domy, ale o nasze serca, czasem już bardzo utwardzone przez życie.

Powołany Lewi – przyszły apostoł Mateusz, zanim jeszcze zmienił swoje serce na miłosierne, zmienił swoją postawę i imię, zanim ze zbieracza pieniędzy stał się Ewangelistą, czyli rozdającym hojnie Słowo Boże, wykonał ludzki gest – zaprosił Pana Jezusa na przyjęcie. Żeby wyprawić przyjęcie i zaprosić wielu, to trzeba się już trochę podzielić tym co się skrzętnie chomikuje. Pan Jezus nie pogardził nawet takim czystym ludzkim gestem, któremu jeszcze daleko było do wyżyn świętości. Nie było jeszcze świętości, to Pan Jezus docenił zwykłą uprzejmość i gościnność. Nie było jeszcze celu, ale był pierwszy krok w dobrym kierunku. Serce zaczęło się kruszyć i zmiękczać.

 

Ks. dr Bartłomiej Krzos.